poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 10:" - Będzie dobrze. Jak kocha to poczeka."

Monic:

Minął tydzień od wyjazdu chłopaków. Od tego czasu nie ruszałyśmy się z Blan z mieszkania. Cały czas oglądamy łzawe romansidła, jemy lody i pijemy wino lub mocniejsze trunki. Powinnyśmy pojechać za nimi i wszystko wyjaśnić. Tak myślałam, ale nie jestem w stanie. Opuścił mnie i to na moje własne życzenie. Nie mogę teraz od tak stanąć przed nim i cofnąć moich słów. Thomas i ojciec dzwonili do mnie dzień w dzień, ale ignorowałam połączenia. Tom pojawił się pod drzwiami, ale nie wpuściłam go do środka. Dzisiaj jest mój występ w kawiarni, na którym mają się pojawić ci łowcy talentów, ale nie mam siły, żeby tam iść. To tam pierwszy raz go zobaczyłam, poznałam. Zaśpiewałam dla niego. Cholera, dlaczego to musi tak boleć? Chyba już wiem jak czują się osoby ze złamanym sercem. Nie mam apetytu, cały czas płacze, nie śpię, a serce boli mnie jakby ktoś je zmiażdżył.
- Monic, powinnaś zaśpiewać. To twoja życiowa szansa. – usłyszałam słowa przyjaciółki i zerknęłam na nią. Szykowała się do wyjścia. – No już, idź pod prysznic. Masz godzinę na przygotowanie się.
- Nie chce tam iść.
- Wolisz tu siedzieć i płakać? On nie jest tego wart. Pomyśl o sobie. – spojrzałam na nią, a ona wysłała mi pokrzepiający uśmiech. – Pójdziesz sama czy mam cie siłą zaciągnąć? – zaśmiałam się i przytuliłam się do niej.
- Dziękuje. – to mówiąc ucałowałam jej policzek i weszłam do łazienki.

***
Nuciłam pod nosem jedną ze znanych mi piosenek i rozgrzewałam palce. Rozejrzałam się po lokalu i zobaczyłam jak coraz więcej osób zajmuje miejsca przy stolikach. Eveline i Thomas mieli pełne ręce roboty. Jose siedział obok mnie i stroił swoją gitarę. W końcu to była też duża szansa dla niego. Westchnęłam widząc, że sala się zapełniła i nie widziałam na niej czarnowłosego piłkarza. Łudziłam się, że się zjawi i znów dla niego zaśpiewam. No cóż, sama wszystko zaprzepaściłam. Thomas dał mi znak głową, że możemy zaczynać.
- Dobry wieczór państwu. Niezmiernie się cieszymy, że tyle osób zjawiło się, aby nas posłuchać. Nazywam się Monic, a to mój kolega, Jose. Zapraszamy na występ i życzymy pozytywnych wrażeń. Pierwszą piosenkę dedykuje Ikerowi. – to mówiąc położyłam palce na klawiszach pianina. Zaczęłam grać piosenkę Fefe Dobson – Everything. Po chwili Jose dołączył z gitarą. Śpiewając tą piosenkę miałam ochotę się rozpłakać. Jak mogłam pozwolić mu wyjechać? Czuje taką pustkę bez niego. Głupia, głupia, głupia! Skończyłam piosenkę, a potem zaczęłam grać kolejną. Po kilku coverach, zrobiliśmy przerwę. Usiadłam przy barze i popijałam sok pomarańczowy. Parę osób podeszło i pogratulowało mi występu. Do baru podszedł Thomas i oparł się o blat. Wpatrywał się we mnie zatroskanym wzrokiem.
- Błagam cie, nie patrz tak na mnie. – jęknęłam i zakryłam twarz dłońmi. – Nie pomagasz mi tym.
- Domyślam się, ale nic innego nie pozwalasz mi zrobić. Dlaczego nie chcesz sobie pomóc? – spojrzałam na niego odsłaniając twarz.
- Bo nie możesz mi pomóc. Nikt nie może. Ale dziękuje za chęci. – kiwnął głową i położył rękę na moim ramieniu.
- Będzie dobrze. Jak kocha to poczeka. – odparł i musnął ustami moje czoło, a potem wrócił do obsługiwania klientów. Wyglądał na przygnębionego. Dopiłam napój do końca i wróciłam na scenę. Gitarzysta dołączył do mnie, a ludzie wrócili na swoje miejsca.
- Witamy po przerwie. Teraz usłyszycie państwo kilka moich autorskich numerów. Mam nadzieje, że się państwu spodobają. – gdy tylko zaczęłam śpiewać zapomniałam na chwilę o stresie i bólu związanym z rozstaniem. Mimo to teksty piosenek były właśnie o tym. Złamanym sercu, miłości i samotności. Na koniec koncertu dostaliśmy gromkie brawa, a publiczność poprosiła o bis, więc zagraliśmy piosenkę „Whole World Is Watching”. Ten utwór, z racji tego, że to duet, wykonał ze mną Jose. Uśmiechnęłam się na koniec i ukłoniliśmy się. Brawa nie ustawały, a ludzie byli zachwyceni. Uściskałam przyjaciela i poszłam na zaplecze. Zabrałam swoje rzeczy i wróciłam na salę. W moją stronę zmierzał Tom, a z nim mężczyzna i kobieta.
- Witam, jestem Arnold Wilson. Jestem przedstawicielem wytwórni Vale Music. Wraz z moją asystentką, jesteśmy zachwyceni pani twórczością. Nagraliśmy ten występ i pokażemy go naszemu szefowi. Wzięliśmy pani numer od pana Montesa. Skontaktujemy się jak tylko dostaniemy odpowiedź z góry.
- Jest pani naprawdę genialna! – dodała z entuzjazmem młoda kobieta.
- Bardzo dziękuje. – wydusiłam będąc nadal w lekkim szoku. – To naprawdę wiele dla mnie znaczy. – to mówiąc wzięłam wizytówkę i żegnając się, wyszłam. Wsiadłam na mój motor i wiedziałam gdzie musze jechać. Gdzie i do kogo. Powinnam to już zrobić zdecydowanie wcześniej. Dodałam gazu i uśmiechnęłam się pod nosem. Kierunek? Madryt!

Iker:

- Pierwszą piosenkę dedykuje Ikerowi. – to tylko jedno zdanie. Cztery wyrazy, które sprawiły, że na chwilę przestałem oddychać. Wsłuchałem się w dedykowany mi utwór i miałem łzy w oczach. Boże, jak ja ją kocham! Kocham tą piękną blondynkę o cudownym głosie. Dlaczego wyjechałem? Bo mi kazała. Nie powinienem był jej słuchać. Powinienem walczyć, ale wolałem uciec. Spojrzałem na twarz Monic. Wyrażała ból i smutek. Przeze mnie? Jak bardzo musiał zranić ją mój wyjazd. Moja ucieczka. Czy przyszła tego ranka do hotelu? Chciała porozmawiać? Przeprosić? Tego się nie dowiem, bo wszystko spieprzyłem i wyjechałem! Idiota! Walnąłem się otartą dłonią w czoło i znów skupiłem się na głosie ukochanej. Tym pięknym głosie, który tak mnie uwiódł. Obejrzałem koncert do końca. To dzięki komuś, kto dodał go na youtube. Czułem się fatalnie, bo nie było mnie tam. Przy niej.
- A ty znowu oglądasz jej występ? – do mojego pokoju wszedł Isco, a za nim Sergio. Ten drugi wyglądał jak z krzyża zdjęty. On też tęsknił za Blancą. Oboje zrobiliśmy największą głupotę świata. Teraz jesteśmy tego świadomi, ale możliwe, że jest już za późno. A może nie?
- Tak. – odparłem tylko, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.
- Podobno znana wytwórnia z Barcelony zainteresowała się naszą szefową. – dodał Ramos i usiadł obok. – Nie dziwię się. Jest genialna.
- Ogarnijcie się w końcu! – Francisco się zirytował i spojrzał na mnie, a potem na Lobo. – Kochacie je, a one was. Ruszcie tyłki i w drogę! Macie tam jechać i wszystko naprawić. Wyznać, co czujecie. Takie dziewczyny mogą być jedne na milion. – on miał cholerną racje. Muszę do niej jechać. Podniosłem się gwałtownie i sięgnąłem po kluczyki z mojego samochodu.
- Jadę tam. Dość siedzenia i użalania się nad sobą! Sergio, jedziesz ze mną? – ten tylko pokręcił głową w milczeniu i otworzył trzymane w ręku piwo. Westchnąłem. – Dzięki Isco. – powiedziałem i uściskałem kumpla.
- Do usług, stary. – wyszczerzył się czarnowłosy i poklepał mnie po plecach. – Jedź i zdobywaj! – wyszedłem szybkim krokiem z domu i wsiadłem do swojego samochodu. Odpaliłem i z piskiem opon wyjechałem na ulicę. Kierunek? Alcalá de Henares!